Reżyser filmowy i projektant mody nie może pozwolić sobie na gafę. A przynajmniej nie na skalę globalną wiedząc, że dane mu jest wprowadzać trendy i kierować życiem (dosłownie) wielu ludzi. Skoro i filmy i kreacje sprzedają się znakomicie, to dlaczego miałoby być inaczej z perfumami? Perfumy Toma Forda zachwyciły niemal od razu, czyli od 2006 roku, kiedy to na rynku pojawił się magiczny „Black Orchid”. Kompozycja orientalno-kwiatowa zyskała oczywiście rzesze zwolenniczek tym bardziej, że jego piękno zaczyna się już od wyglądu flakoniku, który choć czarny i prosty, to z elementami złota i pociągnięty nowoczesnym rysem.

Tom Ford twierdzi, że woń czarnej orchidei jest najbardziej pożądaną, a w jego geście leżało stworzyć coś naprawdę luksusowego. Czy mogło mu wyjść lepiej? Twarzą kampanii reklamowej perfum Toma Forda została Julia Restoin-Ritfeld – córka kultowej już teraz stylistki, kreatorki mody, która przez blisko 10 lat kierowała francuskim czasopismem Vouge. Z jej orientalnym typem urody idealnie wpisała się w to, co Ford chciał przekazać tysiącom kobiet na świecie.

Z „Black Orchid” wypływa wszystko co najlepsze i najdroższe: malagi, sherry, likier porzeczkowy i całą masę innych pyszności, które, jak zauważają niektóre z klientek, po pewnym czasie zamieniają się w jeden wielki kompot. Długotrwały, ale zawsze kompot, który strasznie ciężko wypić. Nie jest to perfum, na który można sobie pozwolić od ręki, głównie ze względu na cenę. Bardzo długo znajdował sie on na najwyższej półce, przez co dość późno pojawił się w naszym kraju.